środa, 20 marca 2013

Visiting Selva Negra

fot. Ewa
Kawa, chcemy kawy! Chcemy zobaczyć jak rośnie kawa, chcemy napić się wreszcie porządnej kawy i chcemy kupic gifty ;)


Po zasięgnięciu języka wsród lokalnej ludności, w tym naszych wspolpasazerow z chickenbusa, dostalismy namiary na plantacje kawy Selva Negra w okolicach Matagalpy... Ok, jutro się tam wybierzemy, ale najpierw hotel i kolacja! Jedziemy do znalezionego w przewodniku hotelu, który bardziej przypomina kurnik niż pomieszczenie, w którym zatrzymują się turyści z nawet najskromniejszym budżetem. Musimy szukać dalej. Jest już późno, jesteśmy zmęczeni i chcemy jak najszybciej pożegnać się z nieuprzejmym taksówkarzem, wiec decydujemy się zamieszkać w dormitorium. Nasz pokój ma 4 piętrowe łóżka i jest bardzo przyjemny. Poza nami mieszka w nim pewna Niemka. Po krótkiej rozmowie wszyscy grzecznie powiedzieliśmy sobie auf widersehen i ulozylismy do snu. A kiedy się obudzilismy po Niemce nie było ani śladu, za to na łóżku obok spała wtulona w siebie jakaś parka. Tak to bywa w dormitoriach - nigdy nie wiadomo z kim się obudzisz...

Dojazd do Selva Negra wymaga złapania lokalnego, żółtego chickenbusa. Znowu robimy za główna atrakcje w tym środku lokomocji, co w sumie jest dosc przyjemne. Senor conductor jest fantastyczny, pilnuje byśmy za daleko nie pojechali i trafili na pewno tam, gdzie chcemy. Potem ponad 1,5 km pieszo we wskazanym kierunku i trafilismy do kawowego raju.... Niestety na miejscu okazuje się ze najbliższy coffeetour ma byc za 4 godziny. Co robic, co robic... Wracac z pustymi rękoma nie mozemy, wiec zaczynamy negocjowac z "panienka z okienka", ze moze nam jednak cos pokażą, bo my z daleka i my specjalnie po te kawe sie tluklismy kawal drogi. Dziewczyna jest nieugieta, jednak do rozmowy dolacza przemila kobieta, ktora, slyszac nasza prosbe, zgadza sie nam zrobić private tour. Opowiada o kawie, o plantacji i jej historii, opowiada o ekologii i o tym, ze nic sie w tym miejscu nie marnuje. Ze sa turbiny wodne produkujace prad, ze lupinki z kawy przerabiane sa na kompost lub produkowany jest z nich gaz do kuchenek w domkach pracownikow, ze zwiedlych lisci bananowca nikt nie sprzata, bo tez służą jako kompost. Ta plantacja to male samowystarczalne miasteczko, no normalnie jak szklane domy u Zeromskiego. Wlasciciele klada duzy nacisk na warunki socjalne pracownikow, wybudowali im domki, nauczyli racjonalnie korzystac z wody, i nawet myc rece przed posilkiem nauczyli. Zapewniaja tez stala opieke medyczna i edukacje. Prowadzą własna kurza ferme, hodowle krów i owiec, które wystarczają im do produkcji mięsa i serów na potrzeby własne plantacji. No normalnie Marks i Engels byliby dumni! No wszystko fajnie, milo, jestesmy pod wrazeniem, ale gdzie ta kawa, gdzie pracownicy ze spiewem znaszacy na plecach worki swiezo zerwanej kawy, gdzie przesypywanie przez umorusane Indianki ziaren i palenie ich przez prawdziwych macho? Jak to gdzie? W sezonie!... Ktory skonczyl sie w lutym. Na pocieszenie została nam możliwość spróbowania ziarenek prosto z krzaczkow (jak smakuja - opowiadają w filmie Ewa i Jacek).
Żeby atrakcji był komplet to musimy Wam powiedziec, ze Jacek został gwiazda nikaraguanskiej telewizji, opowiadajac, jaki to piekny kraj oraz jak nam sie podoba na plantacji.

Nasza przewodniczka opowiada i opowiada, pokazuje krzaczki i zwierzaczki, a z rozmowy zaczyna wynikać, ze to córka właściciela. Poznalismy tez jej rodzine. Wszyscy bardzo mili, otwarci i pomocni, i jeszcze nas do autobusu porzucili.

Dear Karen,
If you watch this blog we would like to thank you and all your family for being so kind and helpful and so hostly.
Gracias!
Best regards,
Los Mochileros


To przypadek, ze spotkalismy właścicieli, ale to naprawdę miłe, ze maja tak fajne podejście do klientów. DZiekujemy Selva Negra, za tak cieple przyjęcie.

Obkupieni w kilogramy organicznej kawy postanowiliśmy ruszać dalej, do Granady. A z tamtad prosto do Panamy. Trochę nam się smutno robi, ze koniec tej wyprawy już tak blisko. Na pożegnanie Nikaragui postanowiliśmy wypić mojito i zjeść naprawdę dobra kolacje. Wybraliśmy Grill House przy Calle la Calzada. Zamowilismy churrasco (steak) i coś tam coś tam con Jalapeno (dla odmiany steak). Noooo, nie było to tanie (niespodziewanie doliczony został VAT i serwis), ale na pewno najlepsze jedzenie, jakie mieliśmy okazje próbować do tej pory.

Ania, Ewa, Monika

A oto filmik z całego pobytu w Nikaragui.

fot. Ania

fot. Ania

fot. Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lubimy znać Wasze opinie, dyskutować i w ogóle MIEĆ Z WAMI KONTAKT. Piszcie tutaj, jak oceniacie nasze wpisy, zadawajcie pytania, rozmawiajcie.
Będzie nam bardzo miło!